5 szybkich wniosków: Legia – Lech 0:1
Pięć szybkich wniosków to cykl opisujący w skrócie dany mecz Lecha Poznań. Jeszcze przed przedstawieniem plusów i minusów danego spotkania, analizą gry konkretnego zawodnika czy dogrywką, prezentujemy pięć szybkich i pomeczowych wniosków. Kilkadziesiąt minut po każdym meczu na gorąco pięć spostrzeżeń na temat występu drużyny Kolejorza, poszczególnych piłkarzy czy obecnej sytuacji zespołu.
NIEZŁA POŁÓWKA DO PEWNEGO MOMENTU
Lech Poznań na arcyważny mecz, którego nie było od lat wyszedł mocno osłabiony, w porównaniu z przewidywanym przez nas składem była jedna zmiana, którą było pojawienie się Dino Hoticia za Patrika Walemarka. Trener Niels Frederiksen miał nieco inny pomysł na zestawienie środka pola desygnując Bośniaka wyjątkowo na pozycję numer osiem. Zespół Lecha szybko został zepchnięty do defensywy, Legia szybko oddała celny strzał, po którym na szczęście poznaniacy opanowali sytuację. Od pierwszych minut ten mecz był rozgrywany na warunkach Lecha, który dłużej utrzymywał się przy piłce, próbował rozgrywać ją krótkimi podaniami po ziemi, ale Legia była z tyłu dobrze zorganizowana, zagęszczała środek, przez co nie było łatwo się przebić. Był okres pierwszej połowy, w którym poznaniacy mieli na swoim koncie 6 oddanych strzałów i 63% posiadania piłki sprawiając wrażenie drużyny, która w końcu może się wstrzelić, objąć prowadzenie i ułożyć sobie mecz.
UDAŁO SIĘ NIE STRACIĆ
Druga przerwa w grze przez dym z piro po 24 minucie niestety podziałała negatywnie na Lecha. Przede wszystkim czas przerwy wykorzystał trener Legii, który nakazał grać swoim zawodnikom wyżej, z większą determinacją, przez co nasi piłkarze zaczęli mieć problemy w rozegraniu piłki. Legia z łatwością kasowała wiele naszych nieśmiałych akcji, zaczęła podkręcać tempo, zaczęła więcej atakować swoją prawą stroną i oddawać strzały. Od 28 minuty Lecha na murawie już nie było, gospodarze narzucili nam swój styl gry, zaczynało pachnieć bramką dla Legii m.in. po akcji prawą flanką (na lewej obronie nie radził sobie Michał Gurgul) lub po rzucie rożnym, po którym przeciwnik miał przewagę wzrostu. Finalnie lechici potrafili nie stracić gola, z przebiegu meczu od 28 minuty remis 0:0 po pierwszych 45 minutach nie był zły, poznaniacy nie oddali w pierwszej odsłonie celnego strzału, dlatego obiektywnie nie można było liczyć na nic więcej.
GRA DO PIERWSZEGO BŁĘDU
Druga połowa zaczęła się od gry Lecha na połowie Legii, z czasem to się wyrównało, dlatego nadal każdy kibic mógł liczyć na tak potrzebne w takim meczu szczęście. Lech taktycznie wyglądał słabo, mógł polegać tylko na indywidualnościach, w tym na akcjach Joela Pereiry, Patrika Walemarka czy Aliego Gholizadeha, za to Legia do ataków zaczęła wykorzystywać coraz więcej zawodników. W 65 minucie Mikael Ishak oddał w końcu celny strzał na bramkę Kovacevicia, który został przyblokowany i finalnie nie został zaliczony jako celny. Po 65 minucie nasza drużyna miała duży kryzys, nic się nie kleiło, Legia zaczęła napierać zarówno po akcjach, jak i po stałych fragmentach, znowu uratował nas Joel Pereira, a potem po kolejnym dośrodkowaniu ze stojącej piłki Bartosz Mrozek. Na domiar złego Lech po 70 minucie wyglądał już źle pod względem motorycznym i fizycznym, problemy zdrowotne zaczął zgłaszać Ali Gholizadeh, Mikael Ishak czy Antonio Milić, z przebiegu gry nic nie wskazywało na gola dla Lecha Poznań, a co dopiero na zwycięstwo. Bardziej pachniało już bramką dla Legii Warszawa, która optycznie wyglądała lepiej czując, że u siebie da się pokonać nasz zespół.
ZROBILI TO! W KOŃCU ZROBILI TO!
77 minuta zapisała się w historii Lecha Poznań na lata! Lechici resztkami sił podeszli wyżej, zaatakowali większą liczbą piłkarzy, odebrali piłkę na około 25 metrze i z tego odbioru zaczęła się cała akcja bramkowa. Po podaniu Joela Pereiry swoje zrobił Ali Gholizadeh, przedrylował rywali, odpowiednio ułożył sobie piłkę a na końcu w swoim stylu, czyli po efektownym, technicznym uderzeniu pokonał Kovacevicia, który tylko odprowadził piłkę wzrokiem. Po tym golu zdobytym po pierwszym celnym strzale zadziałała już psychika, Lech podświadomie się cofnął i bronił skromnego wyniku na różne sposoby. Dobrą decyzją było pozostawienie na murawie zgłaszającego uraz Antonio Milicia czy podwyższenie wzrostu przez wpuszczenie Maksymilian Pingota, który wywiązał się z zadania tak jak każdy zmiennik. Resztkami sił, w bólach, z trudem, ale jednak Lech Poznań dowiózł to 1:0, które jest czymś więcej niż wygraną! Indywidualnie wszyscy dali z siebie absolutnie wszystko, choć nie ma co ukrywać, że nie był to dobry mecz w wykonaniu naszej drużyny, która zwyciężyła szczęśliwie i trzeba o tym obiektywnie napisać. Warto na pewno wyróżnić naszych defensorów, w tym skutecznego Joela Pereirę (2 razy wybił piłkę zmierzającą do siatki i zaliczył asystę), Antoniego Kozubala czy Antonio Milicia, który czuwał nad Wojciechem Mońką. Ten wychowanek zmazał występ w Radomiu, dziś już nie bawił się w jakieś ryzykowne podania po ziemi jak nauczyli go tego w akademii, tylko grał bezpiecznie do najbliższego kolegi z zespołu, do boku, a czasami nawet wybijał piłkę na oślep jak w 45 minucie. W defensywie ten stoper też nie zawiódł, był dziś pewnym punktem obrony mogąc być dumny z tego występu, na takim stadionie, z takim rywalem i w takim meczu, który da mu solidnego kopa. Najwięcej uwag po niedzieli można mieć do Afonso Sousy, który przedreptał to spotkanie, nie był sobą, często znikał jak w wielu meczach wyjazdowych i momentami naprawdę ciężko było dostrzec tego pomocnika na murawie.
TO JESZCZE NIE KONIEC
Dotarło do Was już to, co się wydarzyło? Czy dopiero rano? Na pewno byli kibice, którzy uronili łzy, u nas było podobnie, bo jednak wczoraj zdarzył się cud, a dziś chyba miał miejsce jeszcze większy, który nie miał prawa pojawić się nawet w snach. Lech po jednym celnym strzale po raz 15 w historii zdobył Łazienkowską odnosząc zwycięstwo być może na wagę Mistrza Polski. Czujecie to? Być może to spotkanie 11 maja 2025 zostanie uznane za kluczowe. Po tylu tzw. „mokrych szmatach”, rozczarowaniach, wstydzie, przykrych sezonach, wykolejeniach się na finiszu w końcu Lech Poznań przysłowiowo – nie ze*rał się, udźwignął presję i po prostu dał radę. Lech Poznań pokazał, że ci, którzy z różnych powodów w niego zwątpili, już nie wierzyli – mylili się i wreszcie mogą czuć dumę z Kolejorza, który wykorzystał wielką szansę, jaką dał mu los!
Ostatnie wydarzenia to cud porównywalny z rokiem 2010 (Fran Tudor to nowy Mariusz Jop?). Przecież jeszcze niedawno Raków miał realnie nad nami 6 punktów przewagi, a później po czerwonych kartkach przegrał 2 mecze, w tym jeden prowadząc 1:0 (2 porażki częstochowian w ostatnich 4 kolejkach). Do tego Raków nie miał szczęścia do VAR-u, w sobotę stracił 2 gole z rzutów karnych, wcześniej Lech stracił 2 punkty w Radomiu, a i tak jakimś cudem odzyskał fotel lidera i to znowu w 32. kolejce (w mistrzowskim sezonie 2021/2022 było identycznie). Nie ma co ukrywać, że cały Lech Poznań potrzebował cudu na różnych polach, potrzebował fury szczęścia, które wreszcie dopisało naszemu klubowi. W końcu po tych wszystkich przegranych finałach w Warszawie, po meczu z Legią rok temu w tej samej 32. kolejce, po tych wszystkich bolesnych wydarzeniach, które są w pamięci, wszyscy mamy swoje 5 minut czując się najlepiej od 2022 roku. Mamy już w pamięci mecz, który może być będzie wspominany przez lata, rano wszyscy obudzimy się w rzeczywistości, w której Lech Poznań znowu jest pierwszy w tabeli i z pomocą niebios ma autostradę do Mistrzostwa Polski.
Autostrada do Mistrzostwa Polski to jeszcze nie 9 tytuł Mistrza Polski w historii klubu. Trzeba jeszcze wykonać 2 kroki, jednak teraz nie ma już chyba niedowiarków. Jest jeden cel i są marzenia realne do spełnienia. Są też dwaj rywale w postaci GKS-u oraz Piasta, których Lech Poznań musi pokonać, a wtedy to co zrobi Raków Częstochowa będzie już bez znaczenia. Na razie:
POGOŃ
RAKÓW
TUDOR
VAR
PULULU
SIEMIENIEC
JAGIELLONIA
PEREIRA
GHOLIZADEH
LECH
Dziękujemy!
Śmietnik Kibica – (komentuj nie na temat)
The post 5 szybkich wniosków: Legia – Lech 0:1 first appeared on KKSLECH.com.