Piłka nożna
Dodaj wiadomość
Wiadomości

Adam Marciniak: Ta ich pasja wymalowana na twarzach…

0 24

fot. Włodzimierz Sierakowski

– Derby są ważne, bo właśnie tutaj możesz zapracować na szacunek kibica. Niekiedy nawet na szacunek dozgonny – mówi Adam Marciniak i mocno wierzy w to, że sobotni mecz rozpali „ełkaesiacki ogień” na dobre.

– Popularny frazes, wedle którego „derby rządzą się swoimi prawami”, wymyślono po to, żeby znaleźć wytłumaczenie dla niespodzianek?

– Chyba nie chodzi tu o niespodzianki, a o to, że derby, jakby to banalnie nie zabrzmiało, to zawsze wyjątkowy mecz. Miałem przyjemność grać w wielu spotkaniach derbowych i wierz mi na słowo – tego poziomu stresu objawiającego się lekkim zdenerwowaniem, ale i tego przeświadczenia, że to dla nas piłkarzy i dla naszych kibiców jest naprawdę najważniejszy mecz sezonu, nie sposób porównać z niczym innym. W tym przypadku nie ma znaczenia tabela i inne okoliczności. I chociaż często trenerzy tonują emocje, każdy wie, że bierze udział w czymś szczególnie ważnym.

– Wystąpiłeś w derbach Łodzi już w wieku 19 lat i mówiąc kolokwialnie „nie pękłeś na robocie”. Co prawda mecz zakończył się bezbramkowym remisem, ale akurat ciebie bardzo chwalono po meczu.

– Przeżywałem tamten mecz, tym bardziej że do tych wspomnianych przez ciebie dziewiętnastu lat chyba mi nawet brakowało wtedy jeszcze kilku miesięcy. Jak to często bywa z tak młodymi ludźmi, byłem chyba bardziej szczęśliwy niż mocno zestresowany. Człowiek w tym wieku nie czuje jeszcze do końca odpowiedzialności, a może i nie ma jeszcze pełnej świadomości. W każdym razie wtedy przede wszystkim się cieszyłem, a dopiero z biegiem lat przy okazji derbów przeżywałem te mecze bardziej. Nie oznacza to oczywiście, że wziąłem pierwsze derby z marszu.

– Ktoś wtedy pomógł ci zapanować nad nerwami?

– Pamiętam, że przed spotkaniem podszedł do mnie Juliusz Kruszankin, ówczesny drugi trener ŁKS-u. Zauważył, że w pewnym momencie wziąłem głębszy oddech i zapytał: „- I co, Adaś, stresujesz się trochę?”. Odpowiedziałem, że odrobinę tak, na co on odparł: „- Słuchaj, mam na koncie trzysta meczów rozegranych w ekstraklasie i mistrzostwo polski wywalczone z Legią, a zawsze odczuwałem stres. To normalne. W chwili, kiedy przestaniesz go odczuwać, powinieneś przestać grać w piłkę”. Te słowa bardzo mi wtedy pomogły.

– Poszedłeś na żywioł i wypadłeś więcej niż przyzwoicie, w końcu nie bez powodu zostałeś wybrany piłkarzem meczu.

– Samo spotkanie nie było, z tego co pamiętam, spektakularnym widowiskiem, ale cieszyłem się, że dałem radę. Nie wiem, czy zawodnika meczu wybierano przy okazji każdego derbowego starcia, w każdym razie wtedy akurat przewidziano takie wyróżnienie. Nagrodą był aparat fotograficzny i komplet odzieży dżinsowej. Ten pierwszy otrzymałem. W przypadku tego drugiego skończyło się tylko na przymiarce, więc jeśli fundator nagrody czyta przypadkiem naszą rozmowę, niech wie, że Adam Marciniak wciąż czeka na „komplet odzieży dżinsowej” [śmiech – przyp. red.].

– Występowałeś w derbach Trójmiasta, Krakowa, Śląska i Łodzi. Specyfika tych naszych łódzkich derbów różni się od podobnych na pierwszy rzut oka pojedynków rozgrywanych w innych częściach Polski?

– Jeśli chodzi o poziom piłkarskiej rywalizacji; tego co czują przed pierwszym gwizdkiem zawodnicy oraz niechęci, jaką darzą się kibice dwóch zwaśnionych klubów, rzecz wygląda z grubsza podobnie i towarzyszą jej zawsze duże emocje. Występowałem, jak wspomniałeś, w derbach Trójmiasta, Śląska i Krakowa i to te ostatnie najbardziej przypominały mi mecze ŁKS-u z Widzewem. Wydaje mi się, że różnica polega na tym, że na Śląsku i w Trójmieście kluby mają bastiony w swoich miastach. W przypadku Łodzi i Krakowa podzielone są natomiast konkretnie te właśnie dwa miasta. I ten podział czuć wyraźnie, a szczególnie kiedy zbliża się bezpośrednie starcie.



– Poczułeś kiedyś rzeczony podział na własnej skórze?

– Może niedosłownie na własnej skórze, ale w młodości nauczyłem się, że trzeba być czujnym i na przykład pamiętać o tym, w co, gdzie i kiedy jesteś ubrany [śmiech – przyp. red.]. Pamiętam, że przed jednym z meczów derbowych miałem spotkać się z kolegą w parku na Zdrowiu. Wspólnie zamierzaliśmy obejrzeć na stadionie mecz, więc kiedy przyszła pora, wyszedłem z domu i nawet nie zwróciłem uwagi na to, że włożyłem na siebie białą bluzę, co o tyle ważne, że miałem do przejechania całe miasto, a przecież był to jeszcze czas słynnych pochodów kibiców z jednego stadionu na drugi. W pewnym momencie, kiedy uświadomiłem sobie, że ta moja biała bluza przykuwa uwagę kibiców ubranych w bluzy czerwone, postanowiłem się przesiąść i pójść naokoło. To zresztą właśnie specyfika derbów rozgrywanych pomiędzy drużynami z tego samego miasta, o której wspominałem.

– Wystąpiłeś w jednym meczu derbowym, ale smak tej rywalizacji znasz doskonale, bo przecież zanim sam stałeś się jednym z bohaterów tej konfrontacji, wspierałeś ŁKS także z trybun. Pamiętasz swoje pierwsze derby?

– Zdaje się, że był to mecz przy al. Unii 2 w sezonie mistrzowskim. Byłem wtedy jeszcze mały, więc niewiele pamiętam, ale utkwił mi w pamięci wynik [2:3 – przyp. red.], gol stracony przez nas w końcówce spotkania z rzutu karnego i szalona radość, kiedy kilkadziesiąt minut wcześniej objęliśmy prowadzenie. A przede wszystkim – złość kibiców po ostatnim gwizdku i ta ich pasja wymalowana na twarzach. Mały dzieciak niewiele z tego jeszcze rozumiał, ale uderzyło mnie to, w jaki sposób ludzie przeżywali ten mecz.

– Przypominanie piłkarzom na każdym kroku, jak ważne to wydarzenie dla kibiców, mobilizuje, czy z czasem zaczyna też trochę męczyć?

– Przede wszystkim piłkarze zdają sobie sprawę z tego, jak ważny to mecz. Nikt przecież nie urwał się z choinki. Żyjemy w tym samym mieście, funkcjonujemy w nim jak każdy inny mieszkaniec, więc nie sposób nie wiedzieć tego wszystkiego, co wiąże się z derbami i tego, jakie wzbudzają emocje. Derbowa atmosfera zawsze nas mobilizuje. I zapewniam, że zawsze też każdy zawodnik chce wrócić do domu z wysoko podniesioną głową i z taką właśnie wysoką podniesioną głową pójść z rodziną następnego dnia na spacer czy do sklepu. Derby są ważne dla piłkarzy, bo właśnie tutaj możesz zapracować na szacunek kibica, a niekiedy nawet na szacunek dozgonny. Przygoda Marcina Danielewicza w ŁKS-ie nie trwała długo, ale dzięki tej bramce zdobytej w 1997 roku na stadionie Widzewa stał się w pewien sposób nieśmiertelny. Kibice zawsze będą pamiętać o tym, co zrobił w tamtym meczu. Każdy z nas marzy o czymś takim. Każdy chciałby zapisać się w derbowej historii czymś tak szczególnym.

– Darujemy sobie typowanie wyniku, więc zapytam na koniec o to tylko, co twoim zdaniem może wydarzyć się w najbliższą sobotę? Kto i dlaczego powinien na boisku rozdawać karty?

– Wierzę w nas. Wierzę, że mamy dobrą drużynę. I wierzę w końcu, że to będzie taki mecz, który rozpali ten nasz ogień piłkarski na dobre, podobnie jak to miało miejsce po jesiennym zwycięstwie chłopaków przy al. Piłsudskiego. Jesteśmy w stanie zagrać dobre spotkanie. Tego, że będziemy dominować pod względem piłkarskim jestem pewny, ale wierzę również w to, że zdołamy w sobotę przewalczyć ten Widzew, że posypią się iskry i że zdołamy zdominować rywala także pod względem fizycznym, a to z kolei pozwoli się nam rozpędzić.


Rozmawiał: Remek Piotrowski

The post Adam Marciniak: Ta ich pasja wymalowana na twarzach… appeared first on ŁKS Łódź - oficjalna strona dwukrotnego Mistrza Polski.

Загрузка...

Comments

Комментарии для сайта Cackle
Загрузка...

More news:

Read on Sportsweek.org:

KKS Lech Poznań
ŁKS Łódź
KKS Lech Poznań

Inne sporty

Sponsored